Nie jest to film żywiący się pamięcią, duchologią i retro-klimatem. Nie jest to też wyłącznie film o przeszłości, ale z przeszłością w tle. Choć perypetie Marianny i jej rozległej familii zostały
Grudzień 1981. Jedni mawiali, że stan wojenny "uchronił Polskę przed rozpadem państwa", większość zaś zinterpretowała to wydarzenie jednoznacznie jako "cios dla ducha Polski, [gdzie] w jednej chwili zniknęły wszystkie nadzieje". I właśnie tej "utracie nadziei" pragnie zapobiec zatroskana Marianna (Katarzyna Figura) w dniu chrzcin jej najmłodszego wnuka. Matka, babcia, a do tego gorliwa katoliczka, która ochotnym sercem kieruje swoje modlitwy do Przenajświętszej Panienki – Marianna marzy tylko o pojednaniu wystarczająco już skłóconej rodziny. Synowie i córki z dużym trudem zjechali się do tatrzańskiej chatki, a kobieta robi absolutnie wszystko, aby nie dowiedzieli się oni o nagłej decyzji generała Jaruzelskiego.
A jest w tej rodzinie o co się kłócić. Nieznana jest chociażby tożsamość ojca małego Karola, którego wejście do wspólnoty kościelnej jest szykowane. Dzieci Marianny mają dużo własnych problemów i słabości płynących z nierozliczonych traum przeszłości; nie potrafiąc chwilami odnaleźć się w świecie, uciekają one w uzależnienia i gorzką samotność. Wśród bratersko-siostrzanych sporów na pierwszy plan wysuwają się zresztą animozje dwóch starszych braci – Wojtka (Tomasz Schuchardt) i Tadeusza (Michał Żurawski), które w modelowy sposób odzwierciedlają główną oś ówczesnego konfliktu, dzieląca ojczyznę na społeczeństwo (Tadeusz-katolik) i władzę (Wojtek-komunista).
"Chrzciny" mają w sobie najwięcej z tragikomedii czy wręcz tragifarsy. Jak na ten gatunkowy paradygmat przystało, w trakcie feralnego dnia tytułowej ceremonii dojdzie do wielu potyczek i (mniej lub bardziej) zabawnych nieporozumień, groteskowo piętrzącego się qui pro quo. Twórcy filmu starają się jednak wyjść poza schemat czystej zabawy konwencjami na rzecz szerszej i pogłębionej refleksji o polskim społeczeństwie i rodzinie. Nie jest to film żywiący się pamięcią, duchologią i retroklimatem. Nie jest to też wyłącznie film o przeszłości, ale z przeszłością w tle. Choć perypetie Marianny i jej rozległej familii zostały inscenizacyjnie osadzone w 1981 roku, przywołują one na myśl również współczesność. Współczesność, która upływa pod znakiem – jak to często bywa socjologicznie określane – wojny polsko-polskiej. Zarówno wtedy, jak i dziś odświętnie nakryty stół zamienia się w pole światopoglądowej bitwy, w której wojuje się ostrym słowem i widelcem. Każdy czuje się wtedy wygranym, bo każdy przecież stał w obronie swojej świętej racji. Stan wojenny w rodzinie trwa tym sposobem nieustannie. Jakub Skoczeń za sprawą dwóch linii historii – tej indywidualnej i ogólnokrajowej – opowiada o przełamywaniu konfliktu pojedynczej rodziny za sprawą wielkiego, dziejowego starcia. Ostatecznie wygrywa spokój i osobliwy rodzaj harmonii zrodzonej z przemocy i wrogości.
"Chrzciny" nie są wolne od narracyjnych i montażowych grzechów, bałaganiarskich klisz i skrótów, ale jawią się jako film szczery w swych intencjach. Reżyserowi i jego ekipie udaje się chwilami zaadaptować na grunt polskiego kina schematy rodem z popularnego włoskiego kina, tzw. commedia all’ italiana. Komedii, która potrafi z ironią i humorem opowiedzieć o najbardziej dramatycznych sprawach i przeżyciach; komedii, która magazynuje w jednym kadrze zarówno śmiech, jak i łzy. Duża w tym zasługa nie tylko scenariusza, ale i odtwórców głównych ról (a mamy tu prawdziwy aktorski all-stars). Katarzyna Figura ma w sobie coś z walecznej Sophii Loren, najbardziej ikonicznej mammy w historii kina ("Matka i córka", "Małżeństwo po włosku"). Jej Marianna nosi w sobie charakterystyczne pęknięcie – z jednej strony jest największą samarytanką, z drugiej zaś manipulatorką i egoistką. Podobnie jest z postacią szalonego Tola, brawurowo zagraną przez Macieja Musiałowskiego, któremu w żadnym wypadku nie można odmówić charyzmy, poczucia humoru czy wręcz odrobiny wdzięcznej naiwności. Bohaterowie "Chrzcin" wygrywają zresztą najmocniej wtedy, kiedy wychodzą z danej pozy i wypływa z nich – nawet potworzasta – ludzkość.